Od autorki : Ten rozdział pisało mi się wyjątkowo szybko i przyjemnie. Zmieniłam nagłówek, dodałam nowy parring.. i mam nadzieję że wam się spodoba ! :) xx
Lubiłem poniedziałki. Tak w przeciwieństwie do pozostałych ludzi uważałem poniedziałek dniem pełnym nowości i tej pewnej pozytywnej energii. To tak jakby każda niedziela była sylwestrem, a poniedziałek nowym rokiem - z tą równicą, że w poniedziałki zazwyczaj idziemy do pracy.
Lubiłem poniedziałki. Tak w przeciwieństwie do pozostałych ludzi uważałem poniedziałek dniem pełnym nowości i tej pewnej pozytywnej energii. To tak jakby każda niedziela była sylwestrem, a poniedziałek nowym rokiem - z tą równicą, że w poniedziałki zazwyczaj idziemy do pracy.
Lubiłem też poranki, obserwować wschód słońca i patrzeć jak
Mickey się budzi zaszczycając mnie jednym z najpiękniejszych uśmiechów jaki
tylko może istnieć na tej planecie. Nawet fakt, że musiał zawsze marudzić, trąc
swoje zaspane oczka mi zwyczajnie nie przeszkadzał, a nawet wręcz przeciwnie
uważałem to za coś uroczego i wyjątkowo. Taki mały dar, który miałem obok siebie
każdego. dnia.
Nim się obejrzałem nastało południe. Siedziałem w moim
biurze, a mój wzrok co chwila przenosił się z bezuczuciowych papierów do okna zza
którego szklaną taflą toczyło się życie przeciętnych ludzi. Jedni szli wolniej,
drudzy szybciej. Każdy miał swoje tępo, każdy miał swoje życie oraz historie
znane tylko im samym. Pewna staruszka z uśmiechem wysłuchiwała historię, którą
opowiadała jej wnuczek którego trzymała na rękach, tuż obok niej kroczyła druga
starsza pani, która co chwila się śmiała chwytając swoją żonę za rękę. Zaraz za
nimi szedł nastolatek z słuchawkami, który na strukturze swoich granatowych
jeansów wybijał melodie aktualnie słuchanej piosenki. Gdzie daleko przed nimi
praktycznie biegł zdyszany mężczyzna w eleganckim garniturze i teczką pod pachą
zapewne pragnąc zdążyć na autobus, który przed chwilą zawitał na przystanek.
Wzdycham, wiedząc, że moja praca nie zniknie.
Wzrokiem lustruję sztywne czarne litery na białej kartce, po
czym zaznaczam kilka krzyżyków oraz podpis. Powtarzam tą czynność, aż stos
papierów nie zmniejsza swoje wysokości o połowę.
Przecieram rękoma zmęczone oczy i wstaję z skórzanego
obrotowego fotela. Lekko wyginam się czując przeszywający ból karku. Spoglądam
na zegarek i chwytając telefon z lekkim uśmiechem wychodzę z gabinetu.
Witam się z moją sekretarką krótkim 'Dzień dobry', co inna odwzajemnia szczerząc się do mnie.
-Panie Tomlinson ! - woła za mną
-Tak, Madison ?
-O 17 ma pan spotkanie w Caffe Fanaberie*, proszę o tym nie
zapomnieć to naprawdę ważne.
-Jasne, dziękuję. Na pewno
nie zapomnę. - zapewniam ją - dowidzenia i miłego dnia
-Dziękuje panu również.
Spoglądam na nią raz ostatni, po czym wychodzę. Oddycham
głęboko, kiedy wreszcie stawiam pierwszy krok na betonowym chodniku, a do moich
płuc dociera świeże powietrze z minimalnym dodatkiem spalin. Włóczę nogami,
radośnie wygwizdując melodyjkę, która aktualnie przygnała do mojej głowie.
Założę się teraz, że wyglądam jak jedna z postaci starych filmów Disney'a z lat
50 czy też 60. Brakuje mi tylko kapelusza oraz laski.
Przechodzę przez park mijając rodziców z dziećmi, uśmiecham
się widząc jak pewien sześciolatek nie chce zejść z huśtawki; zupełnie jakbym
widział Mickey'a.
Po 15 minutach wolnego spaceru podchodzę pod budynek przedszkola.
Przywitałem się z matkami dzieci, które uczęszczały do tej samej placówki co
mój syn. Po czym wszedłem do środka budynku.
-Tata ! - krzyknął mały stworek, rzucając mi się wprost na
szyję
-Też tęskniłem, Mickey, ale nie duś tatusia - śmieje się,
stawiając go na podłogę
Pomagam mu się przebrać w cieplejsze okrycie wierzchnie.
Chwyciłem go za rączkę, kierując się ku wyjściu.
-Coś się stało ? - pytam, kiedy stajemy tuż przez drzwiami
frontowymi
-Tata.. jesteś autem ?
Kręcę głową.
-Spacer to rzadki dar - cytuję, a mój synek spogląda na mnie
z przymrużonymi oczami - a pogoda jest taka piękna !
-Ja i tak nie chcę.. - marudzi brunet, tupiąc nóżkami
-A co jeśli ja pójdę z wami ? - oświadcza brunetka, wychodząca
z salki obok
Kobieta uśmiecha się do mnie przyjaźnie, owijając kolorowy
szal wokół szyi. Szepczę ciche 'Dziękuję'
gdy wychodzimy przed budynek. Mickey idzie między nami opowiadając nam radośnie
o dzisiejszym dniu, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu widząc jego radość. Ona byłaby idealną matką dla niego.
Sam milczę, spoglądając na jej delikatny profil. Wsłuchuję
się w jej pogodny głos, który odbija się przyjemnym echem w mojej głowie.
Przyłapując się na tym, że za bardzo przyglądam się jej
osobie. Marszczę czoło, ale mimo to nie zmieniam mojego punktu zaczepienia. Ona
sama unosi brew lekko zaskoczona moim czynem.
Ten uroczy uśmiech tylko się powiększa, gdy i ja się
zaczynam uśmiechać.
Wchodzimy do parku, mijając budkę z lodami. Nie jest to
dobre, bo mały zaczyna domagać się zimnej słodyczy, co zapewne nie skończy się
dobrze.
-Tata.. ja chce lody, proszeee - wyje ciągnąc mnie za nogawkę
od spodni.
-Nie, Mickey.. - zacinam się, szukając odpowiedniego wytłumaczenia,
choć sam mam ochotę na lody
-Ale proszę ! - tupie nóżkami, grymasząc
El wzdycha klękając przed moim synem. Zaczyna mu coś szeptać
na ucho, a on się zaczyna śmiać. Nie wiem co powiedziała, ale najwyraźniej
poskutkowało, bo już po kilku sekundach mały zaczyna biec w kierunku przeciwnym
do budki z lodami.
-Nie wiem co powiedziałaś, ale poskutkowało - oznajmiam,
idąc z nią równym tempem
-Widzisz, to się nazywa wyższa pedagogika - śmieje się,
uciekając wzrokiem
-A zdradzisz mi proszę co powiedziałaś ? - pytam lustrując
ją wzrokiem
- Między innymi, że jutro, jeśli będzie grzeczny to
zabierzesz go na najlepszą gorącą czekoladę w mieście
Śmieje się słysząc to
-Oh dziękuję. To bardzo pomocne.
-Och. Musiałam coś wymyślić. - broni się, spoglądając na
mnie spod wachlarza ciemnych rzęs. Jej ciemno zielone oczy sprawiają, że zapominam
jak się oddycha.
-Ale.. - zamieram, zastanawiając się co powiedzieć
-Tak ?
-Pójdziesz z nami, dobrze ? - mówię, prawie nie oddychając,
a ona się do mnie uśmiecha
-Oczywiście z przyjemnością, Lou - odpowiada
Czuję jak kamień spada mi z serca, a zamiast tego coś innego
zaczyna mi ciążyć.
|AL|
-Randka ? - Liam śmieje się siarczyście, przez co dostaje od
Zayna w głowę
-Tak, Liam.. idę na randkę z kobietą.. tak mi się wydaje -
to ostatnie wypowiadam właściwie szeptem.
Sam nie jestem pewien.. czy to jest randka ? A może coś mi
się ubzdurało ? Z pewnością to tylko ja. Zrobiła to tylko z grzeczności, bo
postawiłem ją pod ścianą, a ona..
-Ziemia do Louisa ! - Zayn duga mnie w żebra, a ja czuję nie
przyjemny ból tym spowodowany więc się krzywię
-Nie zamyślaj się tak, pedale - dodaje Liam podkreślając
ostatni wyraz
-Wiesz jak nie lubię tego określenia..
-Ale w dupę lubisz ? - pyta z chytrym uśmieszkiem
-Liam ! - krzyczę równo z Zaynem
Szatyn wzrusza tylko ramionami.
-To nie tak jak myślisz.. - szepczę
-A jak ma być ? Jezu. Louis jesteś gejem czy heterykiem ?
Zastanów się, bo obojgiem nie możesz być
-Właściwie to istnieją orientacje, które akceptują obie
wizje - wtrąca brunet
-Bzdura.
Popijam gorzkie piwo wsłuchując się w durną sprzeczkę dwójki
dużych dzieci. Czasem zastanawiam się kto jest starszy - Niall i Mickey bawiący
się grzecznie na górze czy Zayn i Liam, sprzeczający się o każdą drobnostkę
-Ładna z was para - mamroczę
-Jaka para ? - szepcze Liam, rumieniejąc się
Wybucham śmiechem widząc ich rozbiegany wzrok. Zawsze bawiła
mnie ich reakcja na te słowa. Nie ważne czy mam 10 czy 25 lat.
-Wy. Liam jesteś pewien co do twojej orientacji ? - dopytuję
się
-Zamknij się - syczy przez zaciśnięte zęby, a Zayn tylko się
nam przygląda z lekkim uśmiechem błąkającym się gdzieś na jego ustach
-Tak właściwie to.. - szepcze ledwo dosłyszalnie, ale wzrok
szatyna go skutecznie ucisza
Kręcąc głową, chwytam miski z popcornem
-To ja je zaniosę do salony, a wy przyjdźcie później jak dokończycie
wasza sprzeczkę, okey ? - oznajmiam, wychodząc z kuchni.
Zatrzymuję się tuż przy wyjściu, chcąc posłuchać o czym oni
rozmawiają
-Liam.. dlaczego nikomu nie chcesz powiedzieć ? - dociera do
mnie szept Zayna przez co lekko się uśmiecham
-Jeszcze nie dziś, proszę - odpowiada
Później następuje cisza, przerywana tylko cichymi
ćlamknięciami.
Chcę zrobić krok, pozwalając im na chwilę prywatności, ale
wraca z krokiem upadam przez zabawkę - telefon, która leżała na podłodze.
-Ups. - szepczę spoglądając za zaskoczone gołąbki
*mała restauracja w moim rodzinnym mieście, gdzie serwowali
przepyszne (!) naleśniki z grzybami oraz serem